Wakacje to zawsze czas, kiedy kompletnie odcinam się od komputera i telefonu komórkowego celebrując "tu i teraz" smak innych rzeczywistości niż ta moja codzienna. I choć wrzesień zagościł już na dobre oto kilka impresji dotyczących sierpniowych dni, kiedy nie w głowie było mi pisanie postów....
Jeden z ważniejszych momentów mojej podróży: spotkanie w przyklasztornej szkole istniejącej przy jednej ze świątyń należących do kompleksu Angkor. Buddyjscy mnisi i ich nauczyciel opowiadają mi o swoich życiu. Dzielę się z nimi informacjami o Polsce, o naszej historii, systemie szkolnictwa etc. Ale najważniejsze jest to, iż nasze spotkanie jest początkiem charytatywnego projektu o którym - mam nadzieję - będę mogła już wkrótce napisać coś więcej. Nie zapominam, iż kiedyś nam Polakom pomagali ludzie dobrej woli z Zachodu, dzieląc się tym co mają. My także możemy pomóc - najważniejsza jest dobra wola. Szkoła boryka się z brakiem podręczników do nauki angielskiego (poza mnichami uczą się w niej dzieci z pobliskich wiosek). Jestem pewna, że możemy to zmienić.
Mężczyzna na fotografii to ktoś kogo właściwie już dawno chciałam Wam przestawić. Moja podpora, mój przyjaciel, moja inspiracja i mój krytyk - słowem: mąż. To on przekonał mnie, iż prawda o krajach, które odwiedzamy nie leży nad brzegami basenów hotelowych, aby jej posmakować należy zejść jak najdalej ze ścieżek, którymi podążają gromadnie turyści...
Poniżej dzielę się z Wami fotografiami jego autorstwa. Pierwszych sześć w pewnością wejdzie w skład wystawy, ale o tym kiedy indziej...
'Trzy woreczki ryżu'
'
Kobieta opiekująca się skwawkiem świątyni Preah Khan' 'Sposób na pokój'
'Jakoś się kręci'
'Wanna z żabami' (wyposażenie stoiska na targowisku w Phnom Phen oferującego obdzierane żywcem ze skóry żaby)
'Kąpiel' Uroda i pogodne usposobienie khmerskich dzieci rozbrajają mnie na każdym kroku...
Zanurzanie się w rewiry, gdzie toczy się prawdziwe życie lokalnej ludności - to bezcenne chwile...
Jako, że mam słabość do ażurów, nie mogłabym nie pokazać Wam kolejnej fotografii:
Obrazek z życia stołecznej ulicy:
Mój syn Kuba podczas motocyklowej wyprawy:
Magiczna chwila - odpoczynek pośród ruin Angkoru...
Nowe umiejętności. Zatrzymujemy się spontanicznie przy jednym z ryżowych pól... Nie trzeba znać ani jednego wspólnego słowa w jakimkolwiek języku, by razem sadzić ryż... Staram się być pilną uczennicą...
Przyroda zapierająca dech... Mamy dla siebie cały wodospad...
Karmienie małp - przyjemność wielka... - nie wiem czy więcej do powiedzenia miałby tu Charles Darwin czy Zygmunt Freud:)
To gdzie jedziemy danego dnia zależy tylko od nas...
Jedliśmy nasiona kwiatu lotosu, Majkę ugryzła małpa, Darka kopnął koń, pływaliśmy tratwą po jaskini pełnej jaskółek i nietoperzy, sadziliśmy ryż, kąpaliśmy się w rzece, w której płynie gorąca (!) woda, Kuba miał wypadek na motorze (niegroźny, uff), smakowaliśmy miejscowych potraw z ulicznych straganów, przez cztery dni pokonaliśmy górską drogę z... czterema tysiącami zakrętów, nurkowaliśmy w towarzystwie rekinów, zatapialiśmy się w ciszy buddyjskich świątyń... Wszędzie doznawaliśmy oznak sympatii, czuliśmy się jak w domu... I co najważniejsze: byliśmy za sobą 24 godziny na dobę, smakując wspólnie ten egzotyczny smakołyk jakim była nasza wyprawa...
Pozdrawiam Was ciepło i życzę dobrego nadchodzącego tygodnia -
zanurzona-już-we-wrześniu Alicja