piątek, 18 września 2009

Waiting for an autumn hug....

To co najbardziej uwielbiam w podróżach to możność spotkania ludzi, możliwość "dotknięcia" ich świata. Staram się nie przywozić pamiątek, bo nie chcę, aby dom przypominał wystawę etnograficzną, jednak czasami coś jest na tyle ciekawe, piękne i wiem, że 'wpisze się' w klimat, że robię wyjątek. Zawsze interesuje mnie lokalna ....biżuteria (może właściwszym słowem byłyby 'ozdoby', bo nie mam na myśli jubilerstwa a raczej fantazje pełne korali, nitek i blaszek...) - ciekawi mnie co w danym miejscu ludzie uważają za piękne... Innym "tematem" podczas ostatniej podróży były torebki - tutaj także z Majką udzieliłyśmy sobie rozgrzeszenia i przystąpiłyśmy do nabywania - dla nas no i dla wszystkich dzieczynek z rodziny... Były to bardzo przyjemne zakupy...Bardzo lubię jesień, niestety jej pierwszy uścisk nigdy nie jest dla mnie przyjemny... Chore gardło to dla mnie co roku dotkliwy znak, że oto jest.... Zapowiada się słoneczny, ciepły weekend, więc mam nadzieję, że będzie tylko lepiej... Przezornie już przywitałam się z moim ulubionym starym swetrem/golfem-gardło-chroniącym - w tym roku towarzyszyć mu będzie nowa torba w kolorach ziemi, jesiennego nieba i opadających liści....
Na przekór "gardłowej sprawie" staram się mieć cały czas dobry humor. Zawsze dobrze mi robią sympatyczne niespodzianki - w najnowszym numerze specjalnego wydania niemieckiej wersji Country Living znalazła się notka o moich Retro Charms. Jak miło:)
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, które są dla mnie zawsze wielką radością. Postaram się wkrótce zamieścić jeszcze kilka fotografii z podróży.
Dużo słońca, radości - ale i spokoju podczas weekendowych spacerów!
Alicja

sobota, 5 września 2009

Little August Diary....

Wakacje to zawsze czas, kiedy kompletnie odcinam się od komputera i telefonu komórkowego celebrując "tu i teraz" smak innych rzeczywistości niż ta moja codzienna. I choć wrzesień zagościł już na dobre oto kilka impresji dotyczących sierpniowych dni, kiedy nie w głowie było mi pisanie postów....
Jeden z ważniejszych momentów mojej podróży: spotkanie w przyklasztornej szkole istniejącej przy jednej ze świątyń należących do kompleksu Angkor. Buddyjscy mnisi i ich nauczyciel opowiadają mi o swoich życiu. Dzielę się z nimi informacjami o Polsce, o naszej historii, systemie szkolnictwa etc. Ale najważniejsze jest to, iż nasze spotkanie jest początkiem charytatywnego projektu o którym - mam nadzieję - będę mogła już wkrótce napisać coś więcej. Nie zapominam, iż kiedyś nam Polakom pomagali ludzie dobrej woli z Zachodu, dzieląc się tym co mają. My także możemy pomóc - najważniejsza jest dobra wola. Szkoła boryka się z brakiem podręczników do nauki angielskiego (poza mnichami uczą się w niej dzieci z pobliskich wiosek). Jestem pewna, że możemy to zmienić.
Mężczyzna na fotografii to ktoś kogo właściwie już dawno chciałam Wam przestawić. Moja podpora, mój przyjaciel, moja inspiracja i mój krytyk - słowem: mąż. To on przekonał mnie, iż prawda o krajach, które odwiedzamy nie leży nad brzegami basenów hotelowych, aby jej posmakować należy zejść jak najdalej ze ścieżek, którymi podążają gromadnie turyści...
Poniżej dzielę się z Wami fotografiami jego autorstwa. Pierwszych sześć w pewnością wejdzie w skład wystawy, ale o tym kiedy indziej...
'Trzy woreczki ryżu'
'Kobieta opiekująca się skwawkiem świątyni Preah Khan'
'Sposób na pokój'

'Jakoś się kręci'

'Wanna z żabami'
(wyposażenie stoiska na targowisku w Phnom Phen oferującego obdzierane żywcem ze skóry żaby)
'Kąpiel'
Uroda i pogodne usposobienie khmerskich dzieci rozbrajają mnie na każdym kroku...
Zanurzanie się w rewiry, gdzie toczy się prawdziwe życie lokalnej ludności - to bezcenne chwile...
Jako, że mam słabość do ażurów, nie mogłabym nie pokazać Wam kolejnej fotografii:
Obrazek z życia stołecznej ulicy:
Mój syn Kuba podczas motocyklowej wyprawy:
Magiczna chwila - odpoczynek pośród ruin Angkoru...
Nowe umiejętności. Zatrzymujemy się spontanicznie przy jednym z ryżowych pól... Nie trzeba znać ani jednego wspólnego słowa w jakimkolwiek języku, by razem sadzić ryż... Staram się być pilną uczennicą...
Przyroda zapierająca dech... Mamy dla siebie cały wodospad...
Karmienie małp - przyjemność wielka... - nie wiem czy więcej do powiedzenia miałby tu Charles Darwin czy Zygmunt Freud:)
To gdzie jedziemy danego dnia zależy tylko od nas...
Jedliśmy nasiona kwiatu lotosu, Majkę ugryzła małpa, Darka kopnął koń, pływaliśmy tratwą po jaskini pełnej jaskółek i nietoperzy, sadziliśmy ryż, kąpaliśmy się w rzece, w której płynie gorąca (!) woda, Kuba miał wypadek na motorze (niegroźny, uff), smakowaliśmy miejscowych potraw z ulicznych straganów, przez cztery dni pokonaliśmy górską drogę z... czterema tysiącami zakrętów, nurkowaliśmy w towarzystwie rekinów, zatapialiśmy się w ciszy buddyjskich świątyń... Wszędzie doznawaliśmy oznak sympatii, czuliśmy się jak w domu... I co najważniejsze: byliśmy za sobą 24 godziny na dobę, smakując wspólnie ten egzotyczny smakołyk jakim była nasza wyprawa...
Pozdrawiam Was ciepło i życzę dobrego nadchodzącego tygodnia -
zanurzona-już-we-wrześniu Alicja