czwartek, 29 września 2011

Holiday keepsakes...

Jedyna rzecz od której trzymam się z daleka na wakacjach to stoiska z pamiątkami. Nieważne jaki zakątek świata - większość z nich ma wspólną cechę - określam ją eufemistycznie "specyficzną estetyką". Takie cuda raczej nie wprawiłyby mnie w dobry nastrój, kiedy po powrocie, w domowych pieleszach zatęsknię za radościami, którymi obdarzało mnie lato... Ale dusza poszukiwacza skarbów ma swoje prawa i lubię wrócić do domu z Czymś co będzie "wyzwalaczem" pozytywnej energii, którą kumulowałam w sobie ciesząc się wakacyjnym czasem.... I tak wróciłam znad morza z pięknymi, ręcznie robionymi kielichami... Przyjaciółka zabrała mnie na giełdę gdzie jedna z alei była we władaniu sprzedawców klamotów...
Kielichy przykuły moją uwagę od razu.... Lecz były dwa "ale" : Kłopot w tym, że nie pijam żadnych trunków, jedynie czasem nieco czerwonego wina dla zdrowia.... Ale czemuż nie sączyć z takich cudeniek codziennej porcji żurawiny czy soku z brzozy? Więc sączę...:). Druga rzecz to "zieleń" - zupełnie nie moja barwa.... Patrząc na te kielichy uzmysłowiłam sobie, że już jakiś czas temu - oddając się we władanie bieli - zapomniałam o radości jaką daje otaczanie się kolorami... A po cóż z niej rezygnować? Zielone kieliszki dały początek bawnym szkłom na moim stole. To bezpieczniejsza zabawa niż np. spontaniczne malowanie ścian na purpury, szafiry czy malachity.... Kilka dni temu do kielichów dołączyły rubinowo-amarantowe szklaneczki ze złoceniami... Pięknie dopełniłyby całości jeszcze turkusowo-morskie szklanki, bardzo chętnie z kroplą złota... Lecz nie szukam ich na siłę - wiem, że czekają gdzieś na mnie w świecie i kiedyś się spotkamy:)). Może podczas kolejnych wakacji?
Powakacyjne acz słoneczne pozdrowienia:)
xoxo, Alicja

P.S. Kieliszki sprawdziły się świetnie także jako miniwazoniki na pojedyncze kwiatowe główki- romantycznie dekorując stół....